Strona główna Polityka Sygnał to coś więcej niż tylko szyfrowana wiadomość. Pod rządami Meredith Whittaker...

Sygnał to coś więcej niż tylko szyfrowana wiadomość. Pod rządami Meredith Whittaker chcemy udowodnić, że kapitalizm nadzoru jest błędny

35
0


Musimy więc pod pewnymi względami wyglądać jak firma technologiczna, aby móc robić to, co robimy.

Jeśli mógłbym wejść w prawdziwą historię Twojej kariery, w swoim pierwszym poście na blogu, kiedy objąłeś stanowisko prezesa, powiedziałeś, że zawsze byłeś mistrzem Signal. Chyba mówiłeś, że korzystałeś z RedPhone i TextSecure?

zrobiłem.

Próbowałem ich wtedy, wystarczy, żeby o nich napisać. Ale oni byli dość nerwowi! Jestem pod wrażeniem, a może trochę zdziwiony, że wtedy ich użyłeś.

Ale byłem w technikum. Prawidłowy? Wszyscy fajni ludzie w branży technologicznej już ich używali.

Pracowałeś wtedy w Google?

Tak. Pracowałem wtedy w Google.

Szczerze mówiąc, co ktoś taki jak ty w ogóle robił w Google?

Andy, słyszałeś kiedyś o potrzebie pieniędzy na życie i opłacenie czynszu? [Laughs.] Czy słyszałeś o społeczeństwie, w którym dostęp do zasobów jest ograniczony możliwością wykonywania produktywnej pracy dla tego czy innego przedsiębiorstwa, które płaci ci pieniądze?

Rozumiem to! Ale teraz jesteś tak głośnym przeciwnikiem Doliny Krzemowej i kapitalizmu, że trudno to sobie wyobrazić…

Nie jestem przeciwnikiem technologii.

Tak, nie powiedziałem tego. Ale jak trafiłeś do Google?

Cóż, mam dyplom z retoryki i literatury angielskiej w Berkeley. Całe życie chodziłem do szkoły plastycznej. Nie szukałem pracy w branży technologicznej. Nie interesowałem się wtedy technologią, ale szukałem pracy, bo skończyłem Berkeley i nie miałem pieniędzy. Umieściłem swoje CV na Monster.com, co dla pokolenia Z jest jak LinkedIn w starej szkole.

Odbywałem rozmowy kwalifikacyjne w kilku wydawnictwach, a potem Google skontaktowało się ze mną w sprawie pracy na stanowisku… co to było, współpracownik ds. operacji konsumenckich?

Współpracownik ds. operacji konsumenckich?

Tak. Co to jest? Żadne z tych słów nie miało sensu. Pomyślałem sobie, że to brzmi jak praca biznesowa.

Założyłem więc konto Gmail, aby odpowiadać rekruterowi. A potem przeszedłem chyba osiem rozmów kwalifikacyjnych, dwa dziwne testy na IQ i jeden test pisemny. To była dzika rękawica.

Który to był rok?

Zacząłem w lipcu 2006 roku. Ostatecznie „współpracownik ds. operacji konsumenckich” miał na myśli pracownika tymczasowego w dziale obsługi klienta. Ale nikt mi tego nie powiedział. I pomyślałem, co to za miejsce? Dlaczego sok jest darmowy? Drogi sok jest bezpłatny. Nigdy nie byłem w takim środowisku. W tym momencie Google osiągnął punkt zwrotny. Zatrudniali kilka tysięcy pracowników. I w kulturze panowało przekonanie, że w końcu znaleźli przepis na etycznych kapitalistów, etyczną technologię. Było w tym prawdziwe… zadowolenie z siebie, może to niezbyt hojne określenie, ale była to dziwna żywiołowość. Po prostu bardzo mnie to zainteresowało.

W tamtym czasie wokół Google’a leżało mnóstwo czeków in blanco. Mieli taką politykę 20 procent czasu: „Jeśli masz kreatywny pomysł, przedstaw go nam, my go wesprzemy” – cała ta retoryka, o której nie wiedziałem, że nie należy brać poważnie. I tak wykonałem mnóstwo manewrów. Wymyśliłem, jak poznać ludzi, którzy wydawali się interesujący. Dostałem się do grupy inżynierskiej. Zacząłem pracować nad standardami i w pewnym sensie po prostu podpisywałem się na tych czekach i próbowałem je zrealizować. I najczęściej ludzie mówili: „No cóż, weszła do pokoju, więc pozwólmy jej gotować”. I skończyło się na nauce.



Link źródłowy