Nie byłoby w tym nic złego, gdyby była to tylko lekcja historii. Jednak ten sam rodzaj dynamiki ma miejsce obecnie na kilku kluczowych arenach, o których praktycznie nikt poza Kalifornią nie mówi. Z przyjemnością donoszę, że Ameryka kształtująca się na wybrzeżu Pacyfiku ponownie znajduje rozwiązania znacznie szybciej, niż przypuszcza konwencjonalna mądrość.
Byłem nastawiony optymistycznie, jeśli chodzi o te pojawiające się transformacje, jeszcze zanim Kamala Harris została kandydatką Demokratów na prezydenta. Jeśli wygra, to, co wie z Kalifornii, zapewne wpłynie na jej podejście do kraju i świata. Jej kalifornijska pochodzenie jest jednym z najmniej omawianych, ale najważniejszych jej aspektów, włączając w to optymistyczne podejście do dzisiejszej różnorodności i jutrzejszych możliwości, które tak bardzo kontrastuje z Donaldem Trumpem.
Jeśli jednak nie zajdzie tak daleko, Kalifornia prawdopodobnie będzie się tym bardziej przejmować, utrzymując swój ogólnokrajowy przykład tego, jak jeszcze można coś zrobić. Ktokolwiek kieruje polityką krajową, Kalifornia zasługuje na nową uwagę jako „państwo odkrycia na nowo”, a nie „stan oporu”. Nawet pod rządami Trumpa nadal istnieje duża szansa, że wraz z Kalifornią upada cały kraj, a ostatecznie znaczna część świata. Oto kilka ilustracji pokazujących dokąd zmierza. Żadne z nich nie jest „rozwiązaniem” wielu problemów Kalifornii. Ale każdy z nich ilustruje twórczego ducha, z którego zawsze rodziły się rozwiązania.
Pociąg do Gdzieś
Na początek wróćmy do wątku transportu: oczywiście pionierski system autostrad w Kalifornii, zbudowany w XX wieku, to już przepełniony i zatłoczony bałagan. A państwo nie może budować więcej autostrad; tam, gdzie są potrzebne, nie ma już miejsca, a te, które są wbudowane, zapełniają się natychmiast po otwarciu. Bez nowych form transportu państwo będzie coraz bardziej paraliżowane, a wszystkie inne jego problemy pogłębią się. Właśnie dlatego w 2008 roku wyborcy w Kalifornii zatwierdzili wstępną emisję obligacji o wartości prawie 10 miliardów dolarów na budowę linii kolei dużych prędkości, która docelowo miałaby przebiegać około 800 km z Los Angeles do San Francisco przez korytarz Central Valley. To było 16 lat temu. Jeśli od tego czasu w ogóle słyszałeś o tym projekcie, to tylko tyle, że jest to biały słoń, skazany na zagładę relikt, lekcja przestrogi i jakakolwiek inna metafora porażki, jaką możesz wybrać.
I tak, lista skarg jest długa. Projekt znacznie przekroczył budżet (do 100 miliardów dolarów) i znacznie przekroczył pierwotny harmonogram. Część linii powinna już działać. W obecnej sytuacji przewiduje się, że pierwsze połączenie nie zostanie uruchomione wcześniej niż w 2030 r., i to tylko na 271-kilometrowym odcinku od Merced w północnej części Central Valley w Kalifornii do Bakersfield na południowym krańcu. Ta skrócona początkowa trasa została nazwana „pociągiem donikąd” – to zwykła obelga, która drażni mieszkańców Central Valley, ale oddaje frustrację ludzi utkniętych w ruchu ulicznym w Los Angeles lub Bay Area. A biorąc pod uwagę, że cały wymagający finansowania projekt stał się przedmiotem wojen kulturowych, nic dziwnego, że dla wielu projekt wydaje się równie odległy i nieprawdopodobny jak osady ludzkie na Marsie.
Jednak śledzę tę sytuację od ponad dziesięciu lat i zacząłem postrzegać kalifornijski projekt kolei dużych prędkości z nową jasnością. W świecie lotnictwa piloci są szkoleni w rozpoznawaniu „punktu, z którego nie ma odwrotu”, gdy zaszedłeś tak daleko, że wracając możesz jedynie stracić. To właśnie tam znajduje się Kalifornia z koleją dużych prędkości. Weź pod uwagę wagę kilku ostatnich faktów: tego lata projekt otrzymał pełne „pozwolenie środowiskowe” na całe 700 km od centrum Los Angeles do centrum San Francisco, a zezwolenie na kolejne 51 mil z Los Angeles do Anaheim spodziewane jest w przyszłym roku. Prawie wszystkie z tysięcy niezbędnych działek zostały zabezpieczone. Budowa w Central Valley jest znacznie bardziej zaawansowana, niż większość ludzi zdaje sobie sprawę: od dawna pracuje tam około 12 000 osób, a pociągi testowe powinny ruszyć za trzy lub cztery lata. Nie do końca jednak dotarło do nas, że po ukończeniu będzie to jeden z najszybszych systemów kolei dużych prędkości na głównych liniach kursujących w dowolnym miejscu na Ziemi. (Przy prędkości 220 mil na godzinę przekroczyłby prędkość 200 mil na godzinę obowiązującą w pociągach europejskich i słynnym Shinkansen w Japonii lub dorównywał najszybszym odcinkiom linii Pekin–Szanghaj w Chinach). Co więcej, po raz pierwszy na świecie kalifornijski system będzie przez całą drogę korzystał z energii elektrycznej wytwarzanej przez energię słoneczną.
W ciągu ostatniej dekady odwiedziłem Fresno, największe miasto na początkowej trasie (545 000 mieszkańców), kilkanaście razy. Tam i w okolicach można zobaczyć, jak kolej nabiera kształtu z miesiąca na miesiąc, mila po mili. Widzisz, jakie gigantyczne projekty budownictwa przemysłowego pamiętam z życia w Chinach, kiedy wydawało się, że co miesiąc otwierana jest nowa linia metra. Widzisz maszyny do robót ziemnych większe niż autobusy szkolne; betonowe podpory mostów tak długie, jak samoloty pasażerskie.