To niewiarygodne, że McGregor nigdy nie przegrał finału pucharu, ale „dzisiaj było bardzo blisko” – powiedział. Kapitan odetchnął z ulgą, ale był też szczery.
„Występ nie był świetny, więc musieliśmy się postarać. Musieliśmy opanować nerwy. Nawet jeśli nie jesteś doskonały, nadal możesz wygrać. Zaangażuj się. Znajdź coś ekstra”.
Pyro, jak było do przewidzenia, pojawił się ponownie i rozpoczęcie meczu zostało opóźnione, a ultrasowie podnieśli jeszcze dwa palce w stronę własnych klubów i władz piłkarskich, które praktycznie błagały ich o zachowanie. Więcej opłat oczekujących od SPFL? Zobaczmy.
Kiedy akcja się rozpoczęła, była ona od stóp do głów. Rangersi byli fizyczni i bezkompromisowi.
W wirze Taylor stracił głowę, zagrał kwadratową piłkę, co było złym pomysłem i w każdym razie źle wykonanym, co było katalizatorem otwarcia.
Wróżby były dobre dla Rangersów. Tylko czterem drużynom, które w ostatnich 49 finałach Pucharu Ligi zdobywały pierwsze bramki, nie udało się zdobyć trofeum. Statystyki nie uwzględniają jednak rosnącej wiary w siebie Celticu.
Mieli kłopoty – brak miejsca, brak kontroli, niewiele okazji – ale znaleźli wyjście z nich. Siła mentalna Celticu jest czymś zadziwiającym. Nie byli nawet blisko najlepszych wyników, a mimo to mają na swoim koncie kolejny tytuł.
Nadeszła strzelanina, a wraz z nią wspomnienia Rangersów z meczu Ligi Europy z Eintrachtem Frankfurt w Sewilli. A zatem Aaron Ramsey. Teraz Yilmaz.
Schmeichel zrobił swoje. W sposobie, w jaki próbował odstraszyć niektórych wykonawców rzutów karnych Rangersów, widać było dobrą zabawę. W odpowiedzi Ianisa Hagiego padły kpiące słowa po tym, jak kopnął Duńczyka.
Ostatecznie ta odyseja sprowadziła się do rywalizacji Yilmaz kontra Schmeichel i Maeda kontra Butland. Celtic wygrał o włos czy o milę, to nie ma większego znaczenia.
Zwycięstwo innego rodzaju niż poprzednio, ale takie samo dobre samopoczucie w jednej szatni i prawdopodobnie ta sama cisza i rozpacz w drugiej. Sportowy dramat w najlepszym wydaniu.