Członek amerykańskiej telewizji, legenda NFL i ikona światowego futbolu.
A jednak ostatecznie Rob McElhenney, Tom Brady i David Beckham byli tylko epizodami w czołówce St Andrew’s.
Ponieważ, jak przypomniały nam Birmingham City i Wrexham zwycięstwo Bluesów 3:1, Nikt nie przychodzi na mecz, żeby patrzeć na trybuny.
Tak, była fascynacja surrealistyczną naturą tego wszystkiego, prestiżową lożą reżyserską, niepodobną do niczego, co League One widziała wcześniej.
Mało kto zaprzeczyłby znaczeniu finansowego i ambitnego dążenia właścicieli do swoich klubów i w jakiś sposób uczynienia meczu trzeciego poziomu obowiązkowym punktem dla widzów wykraczających poza bywalców EFL.
Ale jak zawsze w piłce nożnej, to właśnie to, co dzieje się na boisku, zawsze tworzy najlepszy dramat i najlepsze nagłówki gazet.
I to, jak reaguje support, wciąga wszystkich, czy to wśród gwiazd z najwyższej półki, czy na najtańszych miejscach, to ta sama mieszanka atmosfery i adrenaliny. Uzależniająca nadzieja, miażdżący cios powrotu, gorączka dawania się ponieść temu, co może być dalej.
To wszystko było w St Andrew’s. Dla fanów Wrexham zastanawiających się, czy mogą kontynuować swój niesamowity rozwój, tylko po to, by przypomnieć sobie o skali wyzwania. Dla fanów Birmingham, którzy głośno wierzą, że mogą wrócić do większych i lepszych rzeczy.
Piłka nożna ma ten zwyczaj bycia wielkim czynnikiem jednoczącym.
Być może nawet bardziej na tym poziomie. Headlinery mogą być przyzwyczajeni do elity, ale tutaj, na trzecim poziomie, wszystko jest trochę bardziej surowe i hałaśliwe, trochę bardziej desperackie i marzycielskie.
Właśnie dlatego mniejszościowy udziałowiec Bluesa, Brady, który odniósł niezrównane sukcesy we własnym sporcie, był taki sam, jak dziesiątki innych kibiców gospodarzy, gdy świętowali i tak już odczuwalny znaczący występ i wynik.
Właśnie dlatego współwłaściciel Wrexham, Ryan Reynolds – obecny tylko dzięki rozmowie wideo od innego prezesa McElhenneya – musiał przyjmować drwiące piosenki w dobrym humorze.
I dlatego pod koniec rozmawiano raczej o golach Jaya Stansfielda, o wzroście nastrojów i oczekiwaniu do rewanżu w „Hollywood” na torze wyścigowym w styczniu.