Na Roland Garros, ojczyźnie francuskiego tenisa, który został przekształcony w arenę bokserską na finały olimpijskie, bardziej przypominało Dublin niż Paryż.
Zanim Harrington i Wenlu Yang z Chin w ogóle weszli na dwór Philippe-Chatrier, można było wyczuć, że szykuje się coś wyjątkowego.
Dwie walki wcześniej Algierka Imane Khelif, która odłożyła na bok szum wokół jej kwalifikacji, zapewniła sobie medal, a atmosfera była elektryzująca.
Ale już miał zostać wybrany do 11.
Zombie by the Cranberries rozległ się tuż przed tym, jak Harrington wkroczył w morze kolorów i hałasu.
Kiedy szła w stronę ringu, zachowywała się spokojnie i metodycznie. To był spacer mistrza.
Piętnaście minut później jej spokojny wygląd został zburzony, gdy wynik został zagłuszony przez crescendo hałasu irlandzkiego supportu.
Podczas gdy publiczność na trybunach świętowała, Harrington opadła na kolana, po czym wskoczyła w ramiona swojej drużyny trenerskiej i zaczęła tańczyć po ringu.
Śpiewano nawet przy ringu, gdy irlandzka impreza przygotowywała się do kontynuowania paryskiej nocy.
Była to fala radości i uniesienia. Zarówno na trybunach, jak i na ringu panowało prawdziwe pandemonium.
„To było niesamowite. Powiedziałem później trenerom: «Czy jest coś, czego nie zrobię?»” – powiedział Harrington.
„To było genialne. Irlandczycy są po prostu wspaniali. Nigdy nie spodziewałem się czegoś takiego. To coś, czego nigdy, przenigdy nie zapomnę”.